Zanim wejdziesz...

W USA mamy Disneyland, w Danii - Legoland, a w Polsce? Odpowiedź jest prosta - Kaczyland, Kleroland.
Nie poradzę nic, że mój obraz władzy najwyższej jest tak niski...

środa, 1 sierpnia 2007

Rozdrapywanie ran...

Takie my są, i bezmyślne i głupie,
Takie my są, przaśno, zbożno powszednie,
I jak wiadomo, Polak zawsze ma w dupie
Wszystko, co nie jest Grunwaldem albo Wiedniem.


Trudno nie przytoczyć tego fragmentu mało znanego wiersza jednego z polskich kabareciarzy, w chwili, kiedy rozpoczynają się obchody okrągłej 63. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Nie będę się rozwodził na tematy zasadności tego zrywu zbrojnego, którego efekt był nadzwyczaj mizerny choćby ze względu na fakt zniszczeń i przede wszystkim ogromnej daniny krwi, jaką ponieśli powstańcy oraz zwykli mieszkańcy stolicy. Warszawę praktycznie zrównano z ziemią, zginęło około 200 tysięcy osób.
Z niedowierzaniem spoglądam natomiast na formę obchodów tej rocznicy, która swym rozmachem przyćmiewa inne, wydawać by się mogło, bardziej znaczące daty z kart polskiej historii. Z całkowicie niewiadomych powodów – umownie nazwijmy to – imprezy organizowane są w różnych miastach na terenie całego kraju. Pewnie po to, aby przypodobać się rządzącej ekipie.
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że przysłuchując się wypowiedziom politykierów z pierwszych stron gazet można odnieść wrażenie jakoby to właśnie Powstanie Warszawskie spowodowało, iż stolica została wyzwolona spod okupacji hitlerowskiej. Cóż, jakie czasy, taka i interpretacja. Szkoda jedynie, że młodzież jest karmiona takimi historyjkami, całkowicie wypaczającymi prawdę...
A jaka ona jest? Przytoczę w tym miejscu komentarz jednego z internautów:
“Dowody wskazują na to, że to silny niemiecki kontratak, a nie świadomy rosyjski sabotaż, powstrzymał wojska radzieckie przed wkroczeniem do Warszawy na początku sierpnia 1944 r. Mniej pewne jest, czy Armia Czerwona mogłaby przebić się przez pancerny pierścień, żeby połączyć się z powstańcami, w czasie gdy w Warszawie jeszcze trwała walka. Co jest oczywiste to fakt, że nie zaczęła się ona jako spontaniczna rewolta. Burżuazyjny rząd polski na emigracji w Londynie oraz prolondyńskie przywództwo Armii Krajowej rozpoczęli zbrodniczą awanturę, której celem było powstrzymanie Armii Czerwonej przed wyzwoleniem Warszawy. Chcieli oni przyjąć Rosjan jako suwerenna władza, spoczywająca na laurach zwycięstwa odniesionego (pozornie) przez uzbrojony naród, w celu zapewnienia kapitalistycznym politykom przedwojennej Polski miejsca w powojennym rządzie. Ale nigdy Armia Krajowa nie była w stanie pokonać lub nawet powstrzymać militarnie nazistów; jej jedyną nadzieją był upadek Niemiec lub zwycięstwo Armii Czerwonej. Był to antykomunistyczny hazard, który przyniósł odwrotne do zamierzonych skutki wraz z przerażającymi konsekwencjami”.
Nie wiem na ile można tak od początku do końca zgodzić się ze wszystkimi podanymi tu faktami, bo pojawiają się i głosy, że dowództwo Armii Czerwonej po prostu zdecydowało się zaczekać, aż walczący skapitulują. Według innej interpretacji - Londyn kategorycznie zabronił wzniecenia powstania, gdyż skutki tegoż ruchu były z góry do przewidzenia. Rozkazu nie posłuchano...
Gdzie leży owa prawda, pozostawię to bez odpowiedzi.
Ciekawi mnie jednak jak długo jeszcze ekipa rządowa – nie licząc się z kosztami – wymachiwać będzie szabelką, gmerać w przeszłości i budować swój wizerunek na ciągłym rozdrapywaniu ran.

Sphere: Related Content

Brak komentarzy: