Zanim wejdziesz...

W USA mamy Disneyland, w Danii - Legoland, a w Polsce? Odpowiedź jest prosta - Kaczyland, Kleroland.
Nie poradzę nic, że mój obraz władzy najwyższej jest tak niski...

sobota, 31 maja 2008

Oby nie tylko czcza gadka

No i stało się to, co wydawało się być niemożliwym. Grzegorz Napieralski, stawiany z góry na pożarcie przez aparatczyków rodem z SLD zwyczajnie wygrał z Wojciechem Olejniczakiem, dotychczasowym szefem tej partii. W praniu wyjdzie teraz czy rzeczywiście dojdzie do zapowiadanych zmian, czy po raz pierwszy słowo ciałem się stanie.
- Nie może być jednak tak, żeby jakaś religia - choćby największa - wpływała na decyzję rządzących. No choćby bulwersująca ostatnio sprawa in vitro. To jest jakaś paranoja, że ludzie, którzy nie mają rodzin, nie mają dzieci i nie ponoszą odpowiedzialności za partnera, przesądzają o sprawach, o których z natury nie mają pojęcia. Absolutnie tak być nie może...
- Już wiele razy o tym mówiłem i będę powtarzał do znudzenia: tej wezbranej rzece państwowych pieniędzy wpływającej wprost do kościelnej kruchty trzeba raz na zawsze postawić tamę.
- Bo proszę mi powiedzieć, na co Napieralskiemu becikowe, skoro dobrze zarabiam? A przecież zgodnie z ustawą dostanę tyle, co rodzina, która ledwie wiąże koniec z końcem. To bezsens i niesprawiedliwość.

To oczywiście tylko niektóre z wypowiedzi nowego szefa SLD. Poczekamy, zobaczymy...


                               Cytaty pochodzą z ostatniego numeru tygodnika "Fakty i Mity"

Sphere: Related Content

środa, 28 maja 2008

Lewa lewizna

- Niech to się wreszcie skończy - słychać coraz częściej. - Kilkuprocentowa partia nie może się wciąż zajmować samą sobą. Musi się skupić na starciu z prawicą. Zwłaszcza że rząd Tuska zaczyna mieć problemy. A PiS na nich raczej nie skorzysta, ma zbyt duże ograniczenia wizerunkowe - analizuje polityk Sojuszu. I rozwija: - Jeśli mamy zyskać, musimy mieć jakiś plan działania. A ten powstanie dopiero po kongresie.
Mimo powszechnego zmęczenia jakiś finisz rywalizacji Olejniczak-Napieralski będzie. - Przewodniczący zamierza być bardziej aktywny w mediach. Spotka się z delegatami na kongres. Będzie widoczny podczas wtorkowego protestu nauczycieli. Planujemy też dyżur w "Trybunie" - wylicza współpracownik Olejniczaka.
Współpracownik Napieralskiego zapowiada, że "Grzegorz skupi się na dobrym przygotowaniu wystąpienia kongresowego". Ma być skierowane do delegatów z terenu, szeregowych działaczy, a nie wojewódzkich baronów i liderów krajowych. Ci w większości są po stronie Olejniczaka i zdania nie zmienią. Zwykli działacze - mogą. Napieralski powie, że lepiej ich rozumie i częściej odwiedza.

Tyle cytatów ze strony Grzegorza Napieralskiego, kontrkandydata Wojciecha Olejniczaka do stanowiska szefa SLD, jaki ma zostać wyłoniony pod koniec tegoż miesiąca. Niby nic, jednak coś się tu zmienić może. Numer cały jest wyjątkowo prosty, dla aktualnych trendów polskiej polityki dość nietypowy, wręcz niebezpieczny, bo jego wynikiem będzie najprawdopodobniej konsekwentne egzekwowanie praw obywateli wynikających z obowiązującej Konstytucji RP, która obecnie umożliwia m.in. dochodzenia swoich roszczeń ze względu na światopogląd itp. Ścigane tym samym może okazać się państwo polskie choćby za umożliwienie wywieszania krzyży w publicznych miejscach czym urażeni mogą poczuć się ateiści.
Dotychczasowy szef SLD, Wojciech Olejniczak - lewicowy chrześcijanin, obnoszący się ze swoim katolicyzmem. W sam raz pasuje do obecnych i do niedawna byłych opcji, jakie rządziły tym krajem. Przy tych rządach - to moja własna opinia - lewicowa partia nie staje się podobna do PiS-dzielców i platformersów. Czym jest bowiem opozycja, która sama wewnętrznie się rozbiła, gotuje się we własnym sosie, zamiast zbijać kapitał polityczny, walczyć o wyborców, gdy dotychczasowi rządzący wyłącznie obiecują, ale swych wyborczych przyrzeczeń jakoś spełnić zamiaru nie mają? Najpierw niszczy koalicję taka opozycyjna siła przewodnia (ale tę własną, wewnętrzną koalicję, w skład której wchodzą inne partie nie za bardzo zgadzające się z będącymi u steru władzy), a potem traci tylko na wyborczym słupku, by zejść do granicy wyborczego progu. Żadnej nauki do siebie Olejniczak nie przyjmuje, gorzej - chyba wzorem Millera, Oleksego i kilku innych - wpadł w samouwielbienie i do wiadomości nie przyjmuje, że o ile cokolwiek się nie zmieni, zostanie mu polityczny niebyt. Nie liczy się bowiem z elektoratem, któremu nie w smak to, by partia będąca (wedle swej nazwy) po konkretnej stronie politycznej sceny była kompletnie nijaka, bo oczekują na radykalne posunięcia, krytykę władzy i pokazanie dróg wyjścia, a jednocześnie na przeciwstawienie się wszechobecnemu w świecie polityki klerowi, a nawet na unieważnienie umowy zwanej Konkordatem, dzięki któremu grube miliony z państwowej kasy zasilają portfele katolickiego duchowieństwa.
Taka właśnie pozostaje tak zwana opozycja...
Wedle zapowiedzi, starcie Napieralskiego, mieniącego się być reformatorem aktualnego układu w SLD z Olejniczakiem, który trzyma się dawnego, utartego schematu i iść drogą wytyczoną przez swoich poprzedników.
Przyznam, że jako niedowiarek z założenia, byłbym bardziej w stanie uwierzyć w to, iż cały ogród zoologiczny byłby w stanie przejść przez igielne ucho, niż pretendent do lewicowego tronu cokolwiek zmieni. Nawet jeżeli to zapowiada. Obietnic przez mieliśmy już tyle, że zliczyć ich nie jestem w stanie.

Sphere: Related Content

Postrajkowali

Se towarzycho, te nauczycielskie postrajkowało, dzieciarnia radochę mieli, bo do szkolnych murów zawitać niekoniecznie musieli, no i to by było na tyle.
Tak naprawdę nijak pojąć nie mogę któż był tak mądry inaczej, żeby na datę protestu ciała pedagogicznego - na okoliczność podniesienia płac, zachowania w dotychczasowej formie nauczycielskich przywilejów i innych roszczeń - wybrać 27 maja. Dzionek jak każdy inny, te same lekcje, no może za wyjątkiem nielicznych ustnych egzaminów maturalnych. I taki czas sobie Związek Nauczycielstwa Polskiego wybrał jako termin strajkowania. Gdyby tak ktoś pomyślał i ustalił owo posunięcie na pierwszy dzień matur, byłoby znacznie ciekawiej, a tak, zaprotestowali, skończyli i już. Przyznam, że gdybym był u steru władzy, zwyczajnie olałbym całe to zamieszanie. Właśnie ze względu na datę, taką nijaką.

Sphere: Related Content

poniedziałek, 26 maja 2008

Pomysłowy Dobromir, pardon - Edgar

Pingwin nigdy nie dorośnie nawet do wysokości niewielkiego dębu, a tym bardziej Przemcio Gosiewski, który zajmuje się tak jakimkolwiek tematem z taką gracją, z jaką raczy poruszać się po tym ziemskim padole. Czyli właśnie pingwinim krokiem.
Dla tych, którym nieco pamięć przyblakła, przypomnę choćby inicjatywę i realizację peronu we Włoszczowie, gdzie - chyba ze względu na metropolitarny charakter tej miejscowości - zatrzymywać się musiały nawet pociągi międzynarodowe. Wynik finansowy tego posunięcia, którego inicjatorem był gość o ksywie Pingwin nijak nie odpowiada pierwotnym zamierzeniom. Straty i tyle. Ale efekt jest.
Teraz tenże gość o dykcji odmiennej od większości społeczeństwa stwierdził, że sprowadzone z Katynia młode dęby nie powinny być zasadzone osobno przy szkołach, by tam uczniowie o te drzewka zadbali, ale trzeba je przenieść w jedno miejsce do parku i tym samym stworzyć coś w rodzaju miejsca pamięci o pomordowanych. Podparł się jakimś wyssanym z palca postulatem Rodzin Katyńskich z Buska Zdroju (bo cała historia dotyczy właśnie z tego miasta), gdyż owe rodziny jakoś nie wyraziły nigdy takiego zdania. Pingwin jednak wie lepiej i chciał dopiąć swego. PiS-dzielce przecież wiedzą wszystko najlepiej, a jeżeli nawet nie mieliby racji, i tak ją mają.
Tym razem Przemysław Jedyny Nieomylny zwyczajnie się przeliczył, bo władze miejskie z Buska Zdroju pokazały mu gest Kozakiewicza i za cholerę nie zamierzają drzewek przesadzać. I zadziwił się tym sposobem poseł, co to IV RP chciał budować, że ktokolwiek mu się sprzeciwić raczył, a na dodatek o zamyśle Przemasa media się dowiedziały.
Stał się cud, bo Pingwin nagle wycofać się raczył ze swego pomysłu. Ale dopiero wtedy, gdy jednoznacznie na jaw wyszło, że to raczej jego indywidualna inicjatywa, niekoniecznie społeczna.
W sumie Przemysław G. o dźwięcznym drugim imieniu - Edgar miał pomysł rodem z Totolotka, bo chciał dokonać kumulacji. Nie trafił w cyferki.
Z pewnością jednak niebawem wyskoczy z czymś nowym. Może będzie to port morski w Rzeszowie, stacja kosmiczna w Kielcach czy coś w tym stylu.

Sphere: Related Content

niedziela, 25 maja 2008

Mamuśka

Różne już napisy w swoim życiu widziałem - "Strzeż się pociągu" (cokolwiek by to znaczyć miało), jego czeski odpowiednik "Pozor na vlak". Było też cudo: "Bufet nieczynny z powodu choroby" i dopisek na kartce: "Życzymy bufetowi szybkiego powrotu do zdrowia".
Życie przynosi jednak coraz to więcej niespodzianek, więc trudno przewidzieć czy niebawem nie przyda się na ulicach umieścić tablic ostrzegawczych typu: "Policji i Straży Miejskiej nie uświadczysz. Biją w mordę". Każdy z nas takie miejsca mógłby wskazać.
I właśnie o owym mordobiciu wspomnieć warto. Otóż, we Włocławku szedł sobie mężczyzna. Drogę zastąpiło mu coś w rodzaju tercetu - dwie panie i towarzyszący im jegomość. Z jakiegoś powodu pobili przechodnia, jednak wkrótce trójka ta została zatrzymana. Niby taka polska codzienność, ale w zdarzeniu tym ciekawy jest jeden fakt. Nie to, że napastnicy byli pijani, bo to norma. Jedna z atakujących kobiet znajduje się w wysoko zaawansowanej ciąży. Ona też podobno biła.
Teraz do końca człowiek żaden pewności mieć nie może czy np. ustępując miejsca w tramwaju obitym w ramach wdzięczności nie zostanie. Czy w niektórych okolicach nie należałoby umieścić tablic: "Uwaga na kobiety w ciąży". Prawdopodobieństwo istnieje, chociaż podobno wyjątek reguły nie czyni...
Zastanawiam się tylko jakiż to obywatel lub obywatelka wyrośnie po wychowaniu przez taką "matkę"?

Sphere: Related Content

BMW (raczej) pierwszym nie będzie

Lech K. zwany dalej prezydentem miał podobno zlecić, by podsłuchiwano Kazimierza M. (ksywa były premier). Gdyby te pogłoski okazały się prawdziwe, niechybnie byłaby szansa na usunięcie tegoż pierwszego ze stołka. Co prawda prezydenckie służby stanowczo zaprzeczają pospołu z PiS-uarowymi posłami, jednak w każdej plotce coś być przecież musi...
Podsłuchiwanie za rządów (szczególnie, kiedy do władzy doszedł Yaro Kaczyński) stało się czymś codziennym. Weźmy tak dla przykładu Zbiga Ziobrę co to dyktafonem wbijał gwiździe w polityczną trumnę Jondrka Leppera. Do tego dochodziły liczne pogłoski o podsłuchach wszelakiej opozycji względem PiS-dzielców, zbieranie haków itp.
Sprawę podsłuchiwania ujawnił zresztą osobiście Kazio Marcinkiewicz, argumentując, że Brat Mniejszy Większy robił to dla swego bliźniaka, by ten jak najszybciej mógł zostać premierem. I jeżeli to nie bajanie sfrustrowanego polityką a la IV RP człowieka, BMW trafić może przed Trybunał Stanu.
Nie widzę jednak szansy, by do takiego scenariusza dojść mogło. Wystarczy choćby zobaczyć jak lekko los obszedł się ze wspomnianym już Zbyszkiem od dyktafonu. W normalnym kraju facet taki, którego nazywano nawet zerem nadal w polityce funkcjonuje, mało tego - pyskuje i czuje się całkiem dobrze, chociaż tak faktycznie, winien gnić w jakichś kazamatach.
Taki to jednak kraj, gdzie najcięższe zarzuty dla politykierów (nie ma moim zdaniem w Polsce polityków), i to udowodnione, nie zmieniają ich sytuacji, nie kierują ich w całkowity publiczny niebyt.
Niestety, prezydent nie jawi się jako ten pierwszy, który może stracić swe stanowisko.

Sphere: Related Content