Zanim wejdziesz...

W USA mamy Disneyland, w Danii - Legoland, a w Polsce? Odpowiedź jest prosta - Kaczyland, Kleroland.
Nie poradzę nic, że mój obraz władzy najwyższej jest tak niski...

piątek, 14 grudnia 2007

Powodzenia (niekoniecznie każdemu)

Nieco z boku spojrzałem się na ostatnie wydarzenia w niejakim politykierstwie. I jakoś tak widzę, że nowy papcio narodu zwany Tuskiem dupeczką swą zatrząsł na pojawiające się wieści, jakie rozsiewali inni platformersi wedle których planowano dokonać czegoś w rodzaju prawnego rachunku sumienia Rydzyka Tadzika, z zawodu ojca. Pogrążony w konszachtach - bo tylko tak to odebrać można - z klerem mister premier odpuścić nie tylko sobie sprawę raczył, ale również (przynajmniej to moje zdanie) pogodził się z tym, by padre R. pozwalał sobie, wzorem prezydenciunia będącego ostatnim bastionem kaczyzmu, na obelgi wszelakie. Powodzonka w otrzymywaniu razów np. "wermachtowy bękart" czy "liberalny komuch".
Przyzwolenie tym samym rząd daje choćby na to, by religii lekcje odbywały się na takich zasadach, żeby przewielebnym rosły różki. Nieopodal Opola księżulo zwyczajnie lał dzieci bez opamiętania. Jakoś tak przekonany jestem, że sprawa, która ma znaleźć swój finał w prokuraturze zakończona będzie w nicości (czytaj: w umorzeniu).
Kto natomiast umorzy mandaty tych posłów, którzy raczyli wyjść z pisuarowej partii? Tak to towarzystwo krzyczało na lepperowe porządki, na weksle podpisywane przez byłych parlamentarzystów tej partyji. wedle których odchodzący mieli forsę płacić. PiS-uary wymyśliły rezygnację z funkcji posłów. Taką lojalkę musiał podobno odpisać każdy mniej lub bardziej kaczyzm wyznający. Aby było śmieszniej, o honorze w tym względzie mówić zaczął niejaki Gosiewski Edgar Przemysław zwany przez niektórych Pingwinem, przez niektórych Peronowym, co mu we Włoszczowej nie wyszło jak dotąd wybudowanie portu morskiego i lotniska.
I takich detalików mnożyć można, jak choćby ten ujawniony niedawno fakt, że jeden z PiS-uarowych wiceministrów (za kaczych rządów), idąc za hasłem taniego państwa, potrzebował sześciu miesięcy, by ze swej służbowej komórki przegadać 80 tysiączków złociszy.
Jedynym pozytywnym bohaterem okazuje się być - zarabiający onegdaj laniem po pyskach - Przemysław Saleta. Przyznam, trzymam kciuki za powrót do zdrowia. Najpierw oddał córce nerkę, potem zapadł w śpiączkę. Na szczęście dochodzi do siebie.
W przeciwieństwie do politykierów naszych.

Sphere: Related Content

czwartek, 13 grudnia 2007

Dziejowa "sprawiedliwość"

Rocznica wprowadzenia stanu wojennego, 13 grudnia praktycznie we wszystkich mediach pokazywana jest poprzez pryzmat czołgów na ulicach, żołnierzy z karabinami, wymądrzających się historyków z IPN, którzy w czasie, gdy ów stan obowiązywał albo ssali palec w prowadzonym przez brzydką komunę żłobku, zwyczajnie srali w pieluchy albo ich jeszcze na świecie nie było. No i na dodatek te manifestacje, martyrologia internowanych - niejednokrotnie jednak nie w więzieniach, ale w ośrodkach wczasowych.
Nie będę się sprzeczał czy słusznie czy też niesłusznie stało się tak, że 13 grudnia 1981 roku nie było Teleranka. Moje zdanie jest takie: gdyby stanu wojennego nie było, do polskich miast weszłyby wojska zza wschodniej, południowej i zachodniej granicy w ramach "pomocy". Byłby rozlew krwi o skali niewyobrażalnej, bez porównania większej od tego, do czego doszło tych 26 lat temu.
Znacznie od tego ciekawsze jest pokłosie, dzisiejsze efekty stanu wojennego. Jak to bowiem możliwe, by taki internowany ówczesny opozycjonista, dziś polityk pełną gębą otrzymał w ramach rekompensaty za nieprawości, jakie wobec niego popełniono w 1981 i latach późniejszych dostał odszkodowanie sięgające miliona złotych? Osoby, które przeżyły koszmar hitlerowskich obozów koncentracyjnych musiały zadowolić się kwotami o przynajmniej dwa zera mniejszymi.
Ot, sprawiedliwość dziejowa.

Sphere: Related Content