Jak donosi pewna książka - w krainie zwanej Rajem tamtejsza obywatelka o imieniu Ewa (z braku sklepów owocowo-warzywnych oraz środków finansowych) wybrała się do miejsca zwanego sadem, gdzie napotkała obywatela o imieniu Wąż. Ten dał jej deficytowy - jak na tamtejsze warunki - owoc, która kobieta skonsumowała, mimo że jabłko zabronione było kodeksem karnym.
Tym też sposobem, niekoniecznie biedne, nie przymierzając nawet do Tadzika R., z zawodu ojca, Zgromadzenie Księży Misjonarzy Św. Wincentego a Paulo z Krakowa zainteresowane jest przejęciem Ministerstwa Finansów.
Nie, nie robię sobie jaj, bo dzień pt. prima aprilis już minął. I zaznaczam, że księżulkowie nie są chętni do obsadzenia stołków, a tym samym do zmiany funkcji ministra finansów na ojca ekonoma, bo chodzi im o wart 200 milionów złociszy grunt, na którym postawiono gmach gotówkowego resortu. Roszczenie wynika z faktu, że onegdaj teren należał do zakonu, no i przyszła kolej na następną rewizję granic polsko-watykańskich.
Niektórzy mówią o (wspomnianym w innym kontekście na wstępie) wężu w kieszeni. Mnie się jakoś kojarzy, że księżulkowie winni ślubować ubóstwo, a nie wiecznie wyciągać rączki po kolejne grunty, budynki itp.
O ile ta tendencja się utrzyma, niebawem - zamiast ze wschodniego nazywana Polska - Lechistan, trzeba będzie przysposobić o literkę "K" na początku.
Sphere: Related Content