Zanim wejdziesz...

W USA mamy Disneyland, w Danii - Legoland, a w Polsce? Odpowiedź jest prosta - Kaczyland, Kleroland.
Nie poradzę nic, że mój obraz władzy najwyższej jest tak niski...

sobota, 10 listopada 2007

PiSpadek

Nadchodząca ekipa rządowa na każdym kroku otrzymywać będzie kacze (nie kukułcze) jaja. Przyczółki kaczyzmu istnieć będą na każdym wręcz kroku, i to w majestacie prawa pełną gębą. A to - co już widać - wypadałoby po prostu zmienić.
Nie dość, że rzesza PiS-uarów otrzymała tak zwanego kopa w górę jedynie po to, żeby ich odprawy były znacznie wyższe, co jednoznacznie pokazuje (już o tym wspominałem) ideę taniego państwa, to na dodatek dokonuje się serii ruchów, dzięki którym swoi zyskają posadki, z jakich spaść się zwyczajnie nie da. Tym też spoobem osobnik zwany Ziobro przesuwa swojego podwładnego na miejsce z pensyjką 12 tysięcy złociszy miesięcznie i dożywotnią niemożnością odwołania gościa ze stanowiska. Szczyt kompetencji od spraw zagranicznych przekazuje kompetencje zarządzania fundacją wspierającą Polaków mieszkających za wschodnią granicą ze sfer rządowych do kancelarii prezydenta, więc w niej będzie można umieścić zatem swoich. Oczywiście za odpowiednim wynagrodzeniem.
Jestem tylko ciekaw ile to nowych osób znajdzie zatrudnienie w instytucjach, jakie podlegać mają nie władzy rządowej, lecz prezydenckiej właśnie. Jacyś nowi doradcy, np. do spraw zawartości cukru w cukrze, świeżego powietrza, zanieczyszczonej atmosfery, dzwonków tramwajowych, zdrowia, szczęścia, pomyślności, dojenia kanarków, technologii prania beretów (wiadomo jakich) i lustracji. To tylko przykłady, a spodziewać się można, że narobi się tego znacznie więcej.
Jak temu zaradzić? Jest i metoda - ograniczyć wydatki na prezydencką kancelaryję, o czym decyzję podejmuje Sejm.
Gdyby komuś było jeszcze mało, zmiennikiem Antka Policmajstra Macierewicza na stanowisku likwidatora WSI okazał się Jan Olszewski (ksywa: koala), onegdaj premier, którego wspominam jako człeka, co to poza lustrowaniem i dekomunizowaniem świata nie widział.
Takiż to i spadek. Na lata.

Sphere: Related Content

piątek, 9 listopada 2007

Podkładanie PiS-anek

Wiesław Michnikowski i Mieczysław Czechowicz zaśpiewali onegdaj piosenkę "Tanie dranie" i z tego dawnego przeboju wykorzystano słowo: tanie, zamieniając drugi człon na państwo.
Jak to możliwe, by spakowana już do odejścia ekipa wykonywała takie ruchy kadrowe? Jak to jest, by na godziny dosłownie przed ustąpieniem PiS-rządu rotacja na wyjątkowo dobrze płatnych stanowiskach była aż tak wielka?
Rzecznikiem ubezpieczonych zostaje chirurg dziecięcy z pensyjką 11 tysiączków. W radzie nadzorczej KGHM też rotacje, podobnie jak kopniaki w gorę w TVP. Oczywiście dla swoich.
I nie trzeba tłumaczyć, że po to, by odprawy były wyższe. W ten sposób realizuje się wyborcze hasło taniego państwa.

Sphere: Related Content

wtorek, 6 listopada 2007

Sorry...

Tusk przeprosił, ale sam nie został przeproszony. Teraz za przyszłego premiera robi to naród, który z własnej woli przeprasza prezydenta.
Zaczął niewinnie na swoim blogu (gorąco polecam) dziennikarz "Polityki" Daniel Passent, a potem ruszyło już lawinowo.
www.przeprosprezydenta.pl to adres, gdzie można przepraszać obu Braci Mniejszych. Jeżeli ktoś chce bezpośrednio, wystarczy wysłać maila na adres: listy@prezydent.pl i tu wpisać słowo przepraszam, ale sklecić kilka sensownych słów.

A ja ze swej strony przepraszam prezydenta za:

- Teletubisie,
- brak zapisów w Kodeksie karnym o restrykcjach za kradzież księżyca,
- posłów PiS, którzy wyłudzili forsę z sejmowej kasy,
- mój wyborczy głos, który olał kandydatów PiS,
- że zabieram powietrze, jakim mógłby oddychać,
- że 22 lipca jest cieplej niż 11 listopada,
- że nie wstąpiłem do CBA (i nie zamawiałem u nich budzenia),
- że kartofle podrożały,
- że Aleksander K. nie pił z nim wódki,
- emerytów - powinni już wszyscy nie żyć,
- Tolka Banana,
- że nie mam brata (ni siostry),
- że pieczona kaczka mi smakuje,
- kolorowe jarmarki,
- kebab,
- parodontozę,
- kolegę z podstawówki,
- drogę na Ostrołękę,
- beznadziejne oczekiwanie na 3 miliony mieszkań,
- Karguli (nie Pawlaków),
- arszenik i stare koronki,
- za ludzkie pojęcie,
- za elektorat, który nie zrozumiał zasad,
- za małpę w czerwonym,
- za kota prezydenta, który nie głosował.

Sphere: Related Content

Pokażcie Kozakiewicza

Wybranych Polaków prezydent wie, ale jeszcze nie powie, bo zależy mu pewnie na jakiejś kompromitacji. Nie swojej, ale ekipy, która ma przejąć stery rządu. Spotkał się z przyszłym premierem i coś tam nagadał na swego byłego partyjnego kolegę, co ma zostać ministrem od zagranicznych spraw.
Radosława Sikorskiego to obecny lokator Pałacu Prezydenckiego nienawidzi, więc jeżeli tylko w jakikolwiek sposób będzie mógł mu zaszkodzić, a przy okazji swoim APOLITYCZNYM działaniem zrobić co tylko się da, by dopiec nowej koalicji. Może to zbyt pompatyczne, jednak widać teraz, że pobudki pochodzą rodem z PiS-uaru i nie o dobro kraju tu chodzi, ale jedynie o kaczy kuper na wierzchu, skoro powie jakąś prawdę o Sikorskim (niby kompromitującą), ale po nominacji Tuska na premiera a Sikorskiego właśnie na ministra spraw zagranicznych. Ot i kacza mentalność.
Takaż sama polityczna klasa pojawiła się, gdy wicemarszałków Sejmu wybierano i nad kandydaturą Niesiołowskiego (ksywa: Muchołap) głosowano. PiS-uarom on nie w smak był, rączek nie podnieśli "za", w przeciwieństwie do chwili, kiedy na takoweż stanowisko wybierano niejakiego Putrę (ksywa: Białostocki Oczyszczacz) - rączki posłów zgodnie szły w górę.
I mam nadzieję, że w przypadku Senatu wyjątkowo nieustępliwie postąpią ci, którym nie w smak niejaki Romaszewski smalący cholewki do funkcji wicemarszałka. Ów PiS-owy człek dał już niejednokrotnie wyraz swego zacietrzewienia i wrogości wobec tych, co choćby starają się myśleć inaczej niż on.
Dlatego gest Kozakiewicza wydaje się niezbędny.

Sphere: Related Content

poniedziałek, 5 listopada 2007

Pokazali klasę Z (zet)

A fzkt ns kyzhsy, pklumin uftlakuhzyj. To nie błędy literowe, to odzwierciedlenie mowy, jaką stosują PiS-uary (dawniej: PiS-meni) podczas inauguracyjnych posiedzeń obu izb parlamentu.
Inaczej określić tego nie sposób, skoro z ust przechodzących do opozycji wykluwa się jedynie coś zbliżonego do mowy artykułowanej. Niczym pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego (lub Podstawowej Organizacyji Partyjnej) Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (w skrócie: PZPR) przemawiał do posłów Yaro Kaczyński. Skąd to porównanie - bo właśnie sekretarz mówił: som zamiast są, powagom, a nie powagą. Tak to wyglądało, że owa końcówka -om była wyjątkowo mocno akcentowana przez odchodzącego premiera, który - mając do dyspozycji przez te dwa lata wszelkich speców od tworzenia wizerunku - nie potrafił, może nie chciał pojąć, że trzeba się uczyć całe życie.
Na sejmowej sali nie chciał przemówić jego brat (bo podobno źle by się to kojarzyło, gdyby dwóch takich samych stawało po sobie za amboną, pardon, mównicą.
Brat Mniejszy Większy przemówił za to w Senacie z dykcją przedszkolaka żującego garść krówek-mordoklejek. Poplumkał mniej więcej jak Przemysław Peronowy Gosiewski w jakimś lokalnym radiu, gdzie musiał przepraszać za coś tam, co powiedział podczas kampanii wyborczej, a sąd uznał to za nieprawdę. No i mówił tak, że nikt nie wiedział czy faktycznie przeprasza, reklamuje podpaski lub jogurt albo też omawia decyzje komitetu politycznego swej Jedynie Prawej i Sprawiedliwej partii.
I dokładnie tak samo jak mowa wyglądało zachowanie PiS-uarów w nowym parlamencie...
Tak się jakoś utarło w polskiej kulturze politycznej, że najliczniejszy klub ze swego grona wybiera marszałka Sejmu (podobnie jest i w przypadku Senatu). No i co? Owi niedoszli budowniczowie RP (jakiś tam numer) musieli przedstawić swojego kontrkandydata, a kiedy ten ich wybraniec przegrał w głosowaniu z kretesem, jako jedyni nie potrafili złożyć rąk do oklasków, jakie rozległy się na sali. Posłowie innych partii bili brawa na stojąco. Towarzystwo zajmujące miejsca po prawej stronie po prostu siedziało, z zerową choćby próbą udawanej życzliwości. Widać - taka to kultura polityczna. Gdybym chciał to porównać do jakichś piłkarskich rozgrywek ligowych - tę drużynę sejmową umieściłbym w klasie Z (najniższą wedle dawnego nazewnictwa byłą klasa C).
A obrady Senatu - na dokładkę - otwierał wytypowany przez prezydenta niejaki Ryszard Bender, który (o tym już onegdaj wspominałem) oświadczył kiedyś, że obozów koncentracyjnych nie było.
Mało tego - jeszcze przed wyborem marszałka Sejmu - Brat Mniejszy Mniejszy swoimi słowami kończącymi się zazwyczaj na -om zachwalał siebie i swoją świtę. Same, kurde, sukcesy! Nawet w Ministerstwie Fotygi Zagranicznej!
Dorzucę do tego jeszcze wypowiedzi posłów, wyznawców kaczyzmu:
- Ta porażka jest zwycięstwem (Tadeusz Cymański).
- Platforma Obywatelska nie wygrała tych wyborów (Karol Karski).
Przyznam, że już do reszty głupieję. A może to nie ja, ale oni.

Sphere: Related Content

niedziela, 4 listopada 2007

Premiera bez tego premiera

Po dwuletnim permanentnym Matrixie w kinach pojawi się nowy obraz.


Według nieoficjalnych wiadomości reżyser zapowiada kolejny film pt. "Wielka ucieczka".

Sphere: Related Content

Byleby mieszać

Ostatni bastion kaczyzmu z siedzibą w Pałacu Prezydenckim z pewnością wszelakimi możłiwymi metodami będzie starać się utrudniać przejęcie władzy. Jakoś tak w uszach brzmi mi jeszcze stwierdzenie rzecznika Brata Mniejszego Większego - Michała Kamińskiego (ksywa: Pinochet) o tym, że pan prezydent będzie postępował zgodnie z Konstytucją. A dotyczyło to powołania premiera.
Oznaczać to może wszystko, czyli nawet i taki scenariusz, że na szefa rządu proponowanego przez wyborczych zwycięzców się nie zgodzi, desygnując np. swojego brata. Zgodnie z Konstytucją ma prawo.
Szczytem szczytów jest jego warunek, z którego wynika - powołam Tuska, jak przeczytam umowę koalicyjną. I to jest tak zgodne z obowiązującą Konstytucją jak - nie przymierzając - Kaczyńscy do koszykówki.

Sphere: Related Content

Cuda, cuda ogłaszają...

Od jakiegoś czasu krąży po Polsce informacja, że w ciągu rządów PiS-menów rzeczywiście wybudowano zaledwie kilka kilometrów autostrad, ale są to najtrwalsze drogi na świecie, gdyż sięgają one jądra Ziemi. Coś w tym być musi...
Ministerstwo z nazwy zajmujące się transportem wydało broszurę liczącą sobie 42 strony. Gruby papier, kolorki - i owszem, chociaż przyznać trzeba, że jakościowo (o formie tu mówiąc) zdjęcia przydałoby się nieco wyretuszować, bo niektóre zbyt jasne, inne trochę za ciemne. Czego się jednak spodziewać, skoro owa jakość rządów i tak optymizmem nie napawa. Broszura owa zwie się "Dwa lata Ministerstwa Transportu. Dokonania i zamierzenia". I po co?



Danych w owym wydawnictwie do bólu. Określić je można jako chwalidupstwo, ale większość ogranicza się do planów, zamierzeń, prognoz - czyli temu, co każdy potrafi. Jakoś tak - przeglądając tenże niby dokumencik - znaleźć nie sposób choćby informacji, wzmianki drobnej o Terminalu numer dwa na warszawskim Okęciu, obiekcie, który do życia nie przystaje. Bo chwalić się nie ma czym.

Najciekawsze jednak w tym wszystkim to - po ki grzyb pojawiła się ta broszura? Chyba tylko po to, by usatysfakcjonować odchodzące kierownictwo. Aby było ciekawiej - za publiczne pieniądze. Nie wiadomo ile egzemplarzy owych "Dwóch lat..." wydrukowano, ale pewnie z kilkanaście tysięcy, czyli z jakieś kilkadziesiąt tysiączków złociszy pękło.

Nie wiadomo czy i inne ministerstwa nie poszły tym tropem. Nie dość, że odprawy dla PiS-menów będą nieskromne, na dodatek jeszcze wydawnictwo(a) ku ich chwale.

Sphere: Related Content