Zanim wejdziesz...

W USA mamy Disneyland, w Danii - Legoland, a w Polsce? Odpowiedź jest prosta - Kaczyland, Kleroland.
Nie poradzę nic, że mój obraz władzy najwyższej jest tak niski...

poniedziałek, 12 listopada 2007

Merytoryczny, twoja mać...

Ze względu na braki w wiedzy psychiatrycznej nie mam pojęcia czy najgłębsze stadium ograniczenia umysłowego, czyli idiota, mam jeszcze jakieś stopnie owego zidiocenia. Odchodzący w kierunku opozycji światek Jedynie Prawych i Sprawiedliwych zdążył się już na tyle zamotać, że nie ma pojęcia (bez słowa chyba lub prawdopodobnie) o czym mówi, co rzekło się wcześniej, a na dodatek przewidywalność takowego postępowania jest równa zeru lub nawet poniżej tegoż zera.
Mowa o niekoniecznie moim ulubieńcu, przyszłym ministrze od zagranicznych spraw - Radosławie Sikorskim, do którego prezydent ma jakieś zastrzeżenia...
Pierwszy temat względem owych zastrzeżeń - prezydent nie powie o swych obiekcjach przyszłemu premierowi, dopóki ten nie zostanie szefem rządu. Tak bez żadnego uzasadnienia. To wersja pierwotna. Potem jednak powód się znalazł - Tusk nie ma jeszcze uprawnień umożliwiających mu dostęp do tajemnic państwowych, więc dowie się o zastrzeżeniach Brata Mniejszego Większego kiedy premierem zostanie i wtedy będzie tak porażony, że Sikorskiemu da totalnego kopa, a sam poczuje się wyjątkowo niedobrze, bo cała ta jego Platforma Obywatelska - ze względu na zglebienie kandydata do posady w MSZ - straci w sondażach a PiS-uary zatriumfują. Już w tym momencie przestało mi się cokolwiek zgadzać. O jakiej to tajemnicy państwowej mowa, skoro i tak wszystko na jaw, do społeczeństwa wyjść ma? Społeczeństwa nie posiadającego uprawnień do tych państwowych tajemnic. Przeciek w tej kwestii przecież być musi, inaczej cała ta prezydencka ciuciubabka sensu nijakiego nie ma. Tylko główka, w której mózg skurczył się do rozmiarów co najwyżej orzeszka laskowego mógł wpaść na tak niedorzeczny pomysł. A jeszcze prezydencki rzecznik, niejaki Kamiński (ksywa: Pinochet) oświadcza, że zarzuty nie mają charakteru kryminalnego, tylko merytoryczny.
I teraz sprawa druga: na Śląsku działał pewien weterynarz, który miał to nieszczęście być kiedyś członkiem PZPR. Sędziwy pan okazał się lekarzem od zwierząt tak dobrym, że - mimo swej partyjnej przeszłości - był przez okoliczną ludność prawie noszony na rękach. Uczynny, operatywny, zawsze służył pomocą. Nie spodobał się rządzącym tam PiS-uarom, którzy wbrew wszelkim obyczajom i prawu, doprowadzili do jego zwolnienia, bez uzasadnienia, co pociągnęło za sobą falę protestów, w tym nawet Solidarności, obcej przecież PZPR pod względem ideowym. O zwolnieniach innych osób, jakie raczyły stanąć po stronie weterynarza, protestującym przeciwko PiS-uarowym praktykom, wspominać nawet nie trzeba. W sumie załamany bezprawiem weterynarz popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę. Sprawcy nieszczęścia - a niech mnie służby PiS-owskie zgarną - okazali się być takimi skurwysynami, że mieli czelność pojawić się na pogrzebie, a potem zawiadomić prokuraturę, donosząc na ludzi, którzy podczas pochówku ostro wyrażali się o kaczych janczarach i ich rządach. To owa druga sprawa.
I wniosek: o jakich merytorycznych zarzutach ktokolwiek ma czelność mówić? Kiedyś przestępców kamieniowano. W majestacie prawa i sprawiedliwości.

Sphere: Related Content

Brak komentarzy: