Zanim wejdziesz...

W USA mamy Disneyland, w Danii - Legoland, a w Polsce? Odpowiedź jest prosta - Kaczyland, Kleroland.
Nie poradzę nic, że mój obraz władzy najwyższej jest tak niski...

środa, 20 lutego 2008

Antkowi dajcie co należne

Pewien obywatel nazwał głowę państwa złodziejem i idiotą. Dostał 3 lata za obrazę i 25 lat za zdradę tajemnicy państwowej.
No i nareszcie zaczynają powoluśku platformersi przychodzić po rozumek do główek swych. PiS-uary poza obszczekiwaniem, gadkami o najgorszym rządzie w dziejach (tym obecnym) nie mają nic do powiedzenia, bo argumentów - jak zwykle - zero.
Antek Policmajster Macierewicz ma trafić przed Trybunał Stanu za działanie na szkodę państwa i swojską likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych. A ów wspomniany odszczekuje się, że złoży doniesienie do prokuratury o wyciekach dokonanych przez byłego szefa kontrwywiadu wojskowego, co to nie dopełnił obowiązków służbowych, a tymi już podobno zajmował się tenże wymiar sprawiedliwości i nic sprzecznego z prawem nie znalazł.
Bez względu na argumenty Policmajstra wypada przypomnieć, iż to właśnie on ujawnił listę współpracowników wojskowego szpiegowania, narażając tym samym mnóstwo ludzi na co najmniej nieprzyjemności, a w najgorszym scenariuszu - na śmierć. Ot, tak po prostu kaczyści tak zwanym chrześcijańskim miłosierdziem pokazali jak potrafią wybaczać. Chociaż nie wiem co oni właściwie wybaczać powinni, bo bardziej na kolanach ich widzę z garściami pełnymi popiołu posypującymi swe nie do końca przemyślane pomysłami głowy.
Jeżeli faktycznie Antek M. znajdzie się przed trybunałem a zarzuty okażą się zasadne, winien być to początek rozliczenia - w równie chrześcijańskim miłosierdziu, jakie kaczyści zaproponowali - całej tej bandy. Za laptopy, za umorzenie długów Porozumienia Centrum, za dyktafony, za prowokacje, za Barbarę Blidę i mnóstwo innych niecnych uczynków.
No i na koniec tychże moch glupawych wywodów - pewna historyjka pokazująca jak bardzo prawdopodobne było pozyskiwanie do służby w kontrwywiadzie nowych oficerów, którzy stali się niby pełną gębą pracownikami tych służb po (podobno) 17-dniowym szkoleniu.
Otóż, w 1989 roku weryfikacja w jednej z komend wojewódzkich policji polegała na tym, że ówczesnym funkcjonariuszom pewien opozycjonista, co to doszedł do władzy zadawał tylko pytanie: Czy jest pan (pani) wierzący? Czy chodzi pan do kościoła? Negatywna odpowiedź to jednoczesna negatywna opinia komisji weryfikacyjnej kończąca się zwolnieniem ze służby.
Tym sposobem poleciało mnóstwo fachowców, uznanych za autorytety z różnych dziedzin kryminalistyki nie tylko w kraju, ale i na świecie. Kiedy zatrudniono młodych, niekoniecznie obeznanych we wszystkich zakamarkach zagadnienia, jakim mieli się zajmować, prawie na kolanach proszono tych paskudnych komuszych milicjantów, aby wrócili. Część z nich zwyczajnie olała takie błagania.
I im się nie dziwię. Teraz może być podobnie.

Sphere: Related Content

Brak komentarzy: